Życie pozagrobowe to przekonanie o kontynuacji ludzkiej egzystencji po śmierci ciała biologicznego. Występuje w wierzeniach większości ludów świata, od starożytności w Mezopotamii, Egipcie czy Grecji, do współczesności. Może toczyć się w zaświatach albo na ziemi. Nierzadko odbywa się w obu tych miejscach równocześnie, ten niezwykły stan dotyczy także ciała, całości cielesno-duchowej w przypadku egzystencji po Sądzie Ostatecznym co będzie czymś nadzwyczajnym, przypominającym najbardziej niezwykłe scenariusze powieści Sci-fi.
Życie pozagrobowe może być ograniczone w czasie lub wieczne, jego charakter i kierunek łączą się zazwyczaj mniej lub bardziej ze ścisłym związkiem przyczynowo-skutkowym z poprzedzającym je życiem doczesnym. Egipcjanie w nadziei na szczęśliwy koniec ziemskiej drogi przygotowywali grobowce pełne przedstawień, rozmaitych darów – swoiste wrota do zaświatów. Kapłani kultu grobowego, by człowiek po śmierci nie wysysał krwi z żyjących w celu posilenia się, usuwali z jego ciała narządy pokarmowe i napełniali ciało ziołami. Składali w grobowcu również odzienie, sprzęty oraz posążki rodziny, służby, koni, psów i bydła. Owijali ciało w bandaże z tekstami z Księgi umarłych i Księgi Sarkofagów, by zmarły mógł łatwo pokonać niebezpieczną wędrówkę przez świat podziemny. Tak przygotowany Egipcjanin był gotowy rozpocząć życie pozagrobowe na tzw. Polach Jaru.
Pola Jaru (egip. sehet jaru – pola trzcin) to w mitologii egipskiej obszar rolniczy położony w niebie, do którego po śmierci trafiają sprawiedliwi; staroegipski raj. W wyobrażeniach Egipcjan otoczony wodą, wyspowy teren z polami uprawnymi Ozyrysa. Każdy zmarły musiał na tych polach pracować, chyba, że miał swoich uszebti, którzy za niego tę pracę wykonywali. Mógł wtedy odpoczywać, a ogromne plony z żyznej ziemi gwarantowały mu szczęśliwy żywot wieczny. Zmarły mógł mieszkać w swoim grobie, mógł też o wschodzie słońca wychodzić na świat pod różnymi postaciami np. ptaka, barana, szarańczy czy kwiatu lotosu. O zachodzie słońca musiał jednak powracać na Pola Jaru.
Pojęcie życia pozagrobowego w judaizmie jest dość szerokie i interpretowane w luźny sposób. Nie ma w tej religii żadnych związanych z tą kwestią dogmatów, ani nie jest ona również poddawana jakieś specjalnej dyskusji.
Muzułmanie wierzą, że po śmierci ich dusze spotykają dwóch aniołów: Nakira i Munkara. Dwójka ta wypytuje o przebieg życia doczesnego oraz decyduje o dalszych losach zmarłych. Anioły te jednak objawiają się ludziom w dwóch różnych wersjach. Kiedy mają do czynienia z grzesznikami przybierają formę wielkich, czarnych postaci. Ich oczy oślepiają sądzonych, a głos jest donośny i przerażający. Natomiast w przypadku, gdy mają do czynienia z osobami bogobojnymi, objawiają się im jako przyjaciele zadający pytania łagodnym i życzliwym tonem.
Buddyzm naucza o reinkarnacji i równocześnie odrzuca koncepcję niezmiennej duszy (anatman). Po śmierci fizycznego ciała następuje rozpad człowieka na pięć składników, tzw. skandh – forma materialna, uczucia, rozum, wola, świadomość. Jedynie karma danego człowieka przeniesie się do przyszłego wcielenia. Zwolennicy koncepcji czittamatra, przyjętej zarówno w buddyzmie tybetańskim jak i w zen, mają jeszcze bardziej wysublimowaną teorię według której ósmy poziom umysłu „alajawidżniana”, jako wszechpodstawa dla pozostałych poziomów świadomości, „przenosi” się po śmierci poprzez stan pośmiertny bardo ku kolejnemu odrodzeniu. Najbardziej szczegółowe nauki o procesie rozpadu związanym z umieraniem oraz opisy stanów pośmiertnych zawarte są w teorii wadżrajany. Przykładowym dziełem jest tam „Tybetańska Księga Umarłych”.
Życie pozagrobowe w wielu wierzeniach nie ma charakteru tymczasowego, ale jest ostatecznym, niekończącym się stanem, życiem wiecznym. Można je rozpatrywać jako istniejące bez końca w czasie lub poza nim, niezależnie od niego.
Życie wieczne jest postulatem większości religii i niektórych systemów filozoficznych. Często ma związek z poprzedzającym je życiem doczesnym.
Termin „życia pozagrobowego” w chrześcijaństwie ma specyficzne znaczenie. Wynika to z faktu, że człowiek według doktryny chrześcijańskiej składa się z trzech czynników:
- ciała – materialny aspekt widzialnego świata.
- duszy – siedlisko ludzkich emocji.
- ducha – czynnik duchowy nadany przez Boga przez jego tchnienie (greckie – 'pneuma’).
Ciało jako element materialny zawsze podlega śmierci i rozkładowi. Przeciwnie – duch jako czynnik pochodzący od Boga jest nieśmiertelny. W związku z tym istnienie ludzkie, którego tożsamość (świadomość własnego 'ja’) znajduje się w czynniku duchowym człowieka, jest nieśmiertelne.
Życie wieczne jako wynik aktu zbawczego Boga oznacza egzystencję istnienia ludzkiego po śmierci ciała w określonym miejscu zwanym rajem tzn. w bezpośrednim sąsiedztwie Boga, pod jego opieką, miłością i zaopatrzeniem w przeciwieństwie od egzystencji w miejscu wiecznego potępienia zwanym piekłem jako miejscu oddalonym od miłości, opieki i jego zaopatrzenia.
Ci z ludzi, którzy osiągnęli wysoki poziom uduchowienie są w terminologii chrześcijańskiej zwanymi świętymi. Dzięki kontaktom z Bogiem mogą się na jego rozkaz „pojawiać” tym, których Bóg chce poinstruować, dać wskazówki co do postępowania i życia moralnego na tej planecie.
Duchowa unia europejska w czasach średniowiecza roku 1100 była oparta o Kościół Katolicki. Średniowiecze to specyficzny okres w rozwoju ludzkości. Istnieje niezliczona ilość głosów potępiających Kościół Katolicki. Głosi się więc, że był to czas ciemnoty i zabobonu, spowodowany przez „hamulcowych, religijnych i agresywnych” kapłanów tej instytucji. Zazwyczaj przedstawia się średniowiecze jako epokę regresu cywilizacyjnego, ciemnoty, okrucieństwa i nienawiści do inaczej wierzących. Na poparcie takich twierdzeń wysuwa się procesy inkwizycji.
Jeżeli tak miała by wyglądać rzeczywistość planetarna, to należało by oczekiwać w miejscach gdzie Kościół chrześcijan był nieobecny, szybkiego postępu cywilizacyjnego, a następnie zaawansowanej myśli technicznej oraz wynalazków technologicznych, będących następstwem tzw. „wolności” Historycznie nic takiego się nie obserwuje, nie widać żadnych szybkich etapów prowadzących do wytworzenia w innych rejonach kuli ziemskiej „średniowiecznych Atlantyd”
Średniowiecze było tą epoką w dziejach Europy, która najbliższa jest określeniu „epoka chrześcijańska”. Wtedy rzeczywiście istniała christianitas – wspólnota ludów (narodów) chrześcijańskich (Unia Duchowa), gdzie chrześcijaństwo istniało nie tylko w sferze prywatnej, ale i publicznej. Jak wiadomo, dla autorów odrzuconej parę lat temu tzw. konstytucji europejskiej zawarty w preambule opis cywilizacyjnych korzeni Europy ograniczał się do starożytności i oświecenia. O chrześcijaństwie (najpełniej widocznym – jako czynnik cywilizacyjny) nie było ani słowa.
Trzeba pamiętać, że inkwizycja – rozumiana jako badanie przez Kościół spraw dotyczących herezji – pojawiła się w Europie w konkretnym kontekście historycznym, tzn. gdy na południu Francji, w Prowansji i w Langwedocji, zaczęła szerzyć się niebezpieczna – nie tylko pod względem religijnym, ale i społecznym – herezja katarów (albigensów). Mówiąc językiem współczesnym, była to groźna sekta – z całą sekciarską „metodologią” podejścia do swoich adeptów (pranie mózgu, przejmowanie majątku itp.). Albigensi odwoływali się do dawnej herezji manicheizmu, która sprowadzała się do diagnozy, że stworzenie jest czymś złym, jest dziełem „złego Boga”. W konsekwencji czymś złym jest ludzkie ciało (nie jest to „świątynia Ducha Świętego”, jak uczy Kościół; stąd można, a nawet należy je niszczyć – na przykład w wyuzdanej rozpuście), ale i społeczeństwo. Iluż współczesnych rodziców, których dzieci zaplątały się w jakąś sektę, życzyłoby sobie twardej rozprawy państwa z sekciarzami. Na tego rodzaju zapotrzebowanie odpowiadała inkwizycja.
Współcześni badacze dziejów nauki podkreślają, że to właśnie średniowiecze dało podstawy nauki nowożytnej. Zwraca się uwagę na przykład na pojawienie się na średniowiecznych uniwersytetach na przełomie XII i-XIII wieku niezwykłego zjawiska, jakim byli teologowie-filozofowie przyrody. Byli to przede wszystkim reprezentanci – tak oczernianej w późniejszych wiekach – scholastyki (czyli średniowiecznej teologii katolickiej, operującej aparatem pojęciowym zaczerpniętym od Arystotelesa), którzy zajmowali się w swoich badaniach nie tylko ontologią stworzenia, ale również jego fizyczną postacią. Wyśmiewano ich później jako tych, którzy rozważali „liczbę aniołów, które mogłyby się zmieścić na czubku szpilki”, ale to z ich pism można wyczytać podstawy nowożytnej kinematyki i dynamiki, a także pierwsze rozważania dotyczące możliwości ruchu Ziemi wokół własnej osi (co zwiastowało już przewrót kopernikański). Ich rozważania dotyczące nieskończonej pustej przestrzeni w niemałym stopniu przyczyniły się do ukształtowania obrazu kosmosu, który zdominował naukę nowożytną.
Nie mam zamiaru tu rozprawiać o średniowieczu pod kątem historycznym, ale spojrzeć na nie jako na czas wspomnianej Duchowej Unii Europejskiej, gdzie państwa w jej obrębie dzieliły się wspólnym duchem, święci o mocach nadprzyrodzonych byli wspólnymi świętymi wszystkich narodów. Przykładem tego niech będzie opisany poniżej średniowieczny przypadek polaka Sieciecha, który w latach panowania Króla Krzywoustego doznał niesamowitego kontaktu z zaświatami, z życiem pozagrobowym.
[…]W tym samym czasie książę i monarcha polski Bolesław — szczególny czciciel św. Idziego wyznawcy (jako że jego przyjście na świat rodzice, już długi czas niepłodni, uprosili przez zasługi św. Idziego) — oblegał zamek i miasto Szczecin rozbiwszy tam swój wojskowy obóz, by zmusić Pomorzan do uległości sobie i
swemu Królestwu Polskiemu. Wkładał też cały wysiłek w jego zdobycie, które wreszcie nastąpiło za pomocą Bożą i św. Idziego. Miał on wśród innych w swoim wojsku jednego rycerza, imieniem Sieciech, młodzieńca wymownego i dzielnego, jak rzadko który rycerz, w słowie i czynie, który pełnił u niego obowiązki podczaszego. Ale kiedy w pierwszym dniu oblężenia po wielu walkach stoczonych na oczach księcia pod murami miasta, wrócił wieczorem do obozu, nagle ogarnęło go przeczucie i lęk, jakby nazajutrz miał zginąć od nieprzyjacielskiego miecza przy zdobywaniu zamku. Zaczął tedy nie potajemnie, ale otwarcie mówić do przyjaciół, że nie wróci do oblegania zamku i miasta, jeśli się wcześniej nie wyspowiada i nie zmyje swoich grzechów.
Ale kiedy następnego dnia o świcie książę Bolesław i jego rycerze ruszali do ataku na zamek i miasto, cześnik Sieciech, odzyskawszy odwagę, zapomniał łatwo o swoim przyrzeczeniu i bez spowiedzi poszedł z innymi rycerzami do walki. Kiedy wracał, przejęty tym samym niepokojem o swoje zdrowie, ponowił swój ślub, że się wyspowiada, zanim podejdzie pod mury. I tak przez parę dni, kiedy w czasie ataku ogarniał go lęk, obiecywał, że wyrzeknie się występków i oczyści się w pełnej skruchy spowiedzi, a następnego dnia, mimo strachu i słabości zaniedbywał spełnienia swego przyrzeczenia. Bo ów rycerz Sieciech, podobnie jak inni, obiecywał poprawę, kiedy go ogarniał strach i poczucie słabości, by w momencie, gdy sprawy przybiorą dawny obrót, wrócić w jakże doskonały sposób do tej samej pychy i niegodziwych obyczajów. Kiedy po zdobyciu grodu i pokonaniu wrogów oraz po zajęciu miasta i zabraniu znaczniejszych zakładników, wracali do siebie, wymieniony poprzednio cześnik Sieciech, nadużywając łaskawości i wielkodusznej cierpliwości Bożej, która go nie zaraz dosięgła, zaczął się chełpić przed towarzyszami broni, że z Bożej, która go nie zaraz dosięgła, zaczął się chełpić przed towarzyszami broni, że z wielkim pożytkiem i bardzo rozsądnie odsuwał odbycie pokuty i spowiedzi, ponieważ dzięki zwłoce uratował życie, które by był stracił przez szybkie odprawienie pokuty.
Kiedy te słowa wynosili w pochwałach niektórzy słudzy młodzieńca, sami skłonni do pychy, ludzie rozsądni i budzący szacunek, patrząc z pogardą i niechęcią na zuchwałe postępowanie [Sieciecha], robili mu wyrzuty i odstępowali od niego. A gdy Sieciech następnej nocy zasnął, pokazał mu się we śnie święty opat Idzi, przyprószony czcigodną siwizną. Choć go Sieciech nigdy nie widział, jednak pod wpływem natchnienia z nieba poznał go. A [święty] powiada:
„Sieciechu, ty wprawdzie chwalisz się, że uniknąłeś śmierci dzięki odłożeniu spowiedzi, modlitwy i pokuty. A ja ci przepowiadam, że twoja śmierć jest bardzo bliska”
Po tych słowach głos i widzenie znikły Sieciechowi. A ten przerażony widzeniem i przepowiednią, choć poczuł osłabienie we wszystkich członkach, nie powziął jednak pod wpływem tego poprawy i po pięciu dniach poszedł z księciem Bolesławem na polowanie w ustronie leśne w okolicach Wrzosina , gdzie znajdowała się wielka ilość żubrów. Książę Bolesław, zabiwszy już wiele dzikich zwierząt, wypłoszył jednego niezwykle dużego i dzikiego — gardzącego towarzystwem innych — żubra, z legowiska, w którym się ukrywał, który w ich języku nosi nazwę jedyniec, [co znaczy] jedyny, niezwykły.
Zwierzę, chcąc uniknąć pokąsania przez psy i pokłucia oszczepami rycerzy, omijając uparcie wszystkie zasadzki, wyrwało się i zaatakowało przypadkiem cześnika Sieciecha. Ten, uważając za rzecz haniebną ucieczkę lub ukrywanie się na oczach księcia Bolesława i innych towarzyszy broni, zeskoczywszy z konia godził oszczepem w zwierzę. Chybiwszy pada płasko na ziemię, by przez to położenie się uniknąć srogiej [zemsty] zwierza. A tur, który zazwyczaj uparcie atakuje osoby leżące, najpierw podeptał Sieciecha kopytami, a następnie pobódł. Towarzysze bezskutecznie usiłowali mu nieść pomoc. Na koniec wziął go na rogi i podrzucił wysoko na miejscu. Podrzucając nim kilka razy, jak jakąś piłką, zrzucił go wreszcie pogruchotanego i półżywego w kolczaste krzaki. Kiedy zwierzę odeszło, służba podniosła go i zawiniętego w sukno wiozła do najbliższego miasta. Ponieważ żaden z jego zmysłów nie wykazywał dość życia, a stracił też przytomność wskutek częstego podrzucania przez zwierzę, bliscy i służba opłakiwali go, jakby już lada chwila miał umrzeć. Ale kiedy już był bliski śmierci, ukazał się mu św. Idzi w takiej postaci, jak poprzednio na jawie, i udzieliwszy łagodnej nagany za upór i zaniedbanie pokuty, powiedział do niego:
„Jeżeli mnie nie wezwiesz na pomoc, nie zdołasz w żaden sposób uniknąć grożącej ci śmierci”.
Sieciech zaś, patrząc na świętego Bożego Idziego zupełnie jak na kogoś znajomego i bliskiego sobie, przepełniony wielką radością i głęboką nadzieją odezwał się tymi słowy:
„Błagam cię na klęczkach, święty Boży, byś przede wszystkim uzyskał dla mnie dobre zdrowie.Następnie, byś się wstawił za mną u najmiłosierniejszego Pana. Przyrzeknij Mu, że poprawię moje życie, obyczaje i postępowanie, będę czynił pokutę, która musi mnie spotkać za to, czego się dopuściłem i że jak najrychlej odwiedzę pieszo twój grób i klasztor”
Na to święty:
„Ja na twoją prośbę ofiaruję ci moją pomoc i płynące z litości wstawiennictwo u Najwyższego, który nikogo nie chce zgubić, ale wszystkich zbawić. Upoważniony przez majestat Boży, zwracam ci już całkowicie zdrowie. Ty bądź ostrożny na przyszłość i nie zaczynaj na nowo twoich występków, byś dodając do dawnych ciężkie przewinienia nie naraził się sam na cięższą karę”
Dziwna rzecz. Po zniknięciu widzenia cześnik Sieciech, poczuwszy siły we wszystkich, nawet połamanych i zgruchotanych doszczętnie członkach, bez żadnej lekarskiej pomocy ze strony ludzi, budząc zdziwienie i podziw u całej służby i bliskich, którzy tam byli obecni, udał się pieszo do klasztoru w Prowansji, w którym spoczywa św. Idzi, i ofiarowawszy dary wśród pokornych modłów pochwalnych, wyznał, że święty Boży był jego opiekunem i wybawcą od niebezpieczeństwa. Po powrocie do siebie w prochu, z sercem skruszonym i pokornym opłakiwał swoje brzydkie występki.[…]
Święty Idzi albo Egidius pochodzi z królewskiego rodu Grecji. Urodził się w Atenach prawdopodobnie w roku 640 a zmarł w 721. Jego rodzice to Teodor i Pelagia. Jako bogaci dali synowi wszechstronne wykształcenie, ale szczególnie nauczyli go kochać Pana Boga i wszystko poświęcić dla Królestwa Niebieskiego. Takie wychowanie nie kazało długo czekać na swoje owoce. Idzi zajaśniał w swojej Ojczyźnie jako młodzieniec biegły w różnych naukach, ale szczególnie zasłynął cnotami: czystością obyczajów, pokorą i miłosierdziem dla biednych. Po wczesnej śmierci rodziców całą swoją majętność rozdaje ubogim. Pewnego razu, gdy okrył ciężko chorego kalek, tenże szybko wyzdrowiał i tym według opinii ludzi Pan Bóg potwierdził świętość życia Idziego i dał znać jak Mu się podobał ten czyn chrześcijańskiego miłosierdzia.
Poprzez morze dostaje się na południe Francji. Tutaj nad brzegami rzeki Rodonu napotyka pobożnego młodzieńca Werdema i obaj udali się na pustkowie, by z dala od ludzi, mogli całkowicie oddać się rozmyślaniu o rzeczach Boskich i w coraz większej miłości się ćwiczyć. Lecz nie długo cieszyli się tym błogim spokojem. Świątobliwość ich życia i cuda przez Boga za ich modlitwą zdziałane, zaczęły sprowadzać ciekawych i rozsławiać imię pustelników. Wtedy to Idzi pomyślał, że łatwiej będzie samemu ukryć się i uniknąć sławy ludzkiej. Wyszukuje sobie w głębi puszczy jaskinię, spędzając czas na modlitwie i pracy. Podanie głosi, że Pan Bóg dostarczył mu łani jako towarzyszki samotnego bytowania i karmicielki, bo
karmiła go swoim mlekiem. To właśnie łania miała go „zdradzić” przed światem. Widocznie takie było zrządzenie Boże.
Pewnego razu król Wizygotów Flawius zapędził się na polowaniu w puszczy, a jeden z myśliwych królewskich zobaczywszy łanię, gonił ją psami aż do jaskini Idziego. Tam łania się schroniła, a kiedy psy żadną miarą nie chciały wejść do wnętrza groty, jeden z myśliwych napiął łuk i zamiast ugodzić strzałą łanię, zranił człowieka, którym był nasz święty. Wówczas do jaskini zbliżył się sam król, a dopatrzywszy się w pustelniku męża Bożego ofiarował mu znaczne skarby. Pustelnik jednak skarbów nie przyjął, godząc się jedynie na to, aby na tym miejscu stanął jedynie klasztor pustelniczy. Odtąd król odwiedzał Idziego sięgając rady w różnych potrzebach i polecając się jego modlitwie.